Wiesław Gawłowski, kapitan Płomienia Milowice, który w 1978 roku zdobył Puchar Europy, zginął we wtorek po południu w wypadku samochodowym.

Gawłowski miał 50 lat. Prowadzony przez niego volkswagen passat uderzył w przyczepę ciągnika, którego kierowca wymusił pierwszeństwo przejazdu.

Gawłowski zaczynał karierę w Lechii Tomaszów Mazowiecki, potem grał w AZS Warszawa, a następnie w Płomieniu Milowice. Był podstawowym zawodnikiem złotej drużyny Huberta Wagnera, która w 1974 roku w Meksyku wywalczyła mistrzostwo świata, a dwa lata później okazała się bezkonkurencyjna na olimpiadzie w Montrealu. W 1978 roku wraz z Płomieniem Milowice wywalczył Puchar Europy – jedyny jak dotychczas w historii naszych gier zespołowych.

– Śmierć Wieśka jest wielką tragedią, wspominam go ze łzami w oczach. Dowiedziałem się o tym w środę rano od żony Ryszarda Boska – mówi Zbigniew Zarzycki.

– Byliśmy przyjaciółmi. Poznaliśmy się w AZS Warszawa. To był wtedy najlepszy klub w Polsce, trafiali do niego najzdolniejsi juniorzy. Gdy on przyszedł, byłem akurat na drugim roku studiów. Potem, gdy je skończyliśmy, przeszliśmy do Płomienia. To była świetna drużyna, przez sześć lat wspólnej gry odnieśliśmy wiele sukcesów. Potem ja wyjechałem do Włoch, po mnie Ryszard Bosek, a następnie dołączył do nas Wiesiek. Każde święta staraliśmy się spędzać razem. Przyjaźnie zawierane na boisku trwały całe życie, bo sport był wtedy inny. To była radość, a nie, jak teraz, pogoń za pieniędzmi.

Wiesiek był bardzo lubiany, życzliwy i koleżeński. Wraz z Ryśkiem Boskiem i Włodkiem Sadalskim tworzyliśmy paczkę. W kadrze nawet żartowaliśmy, że gra Płomień przeciwko reszcie świata.

Waldemar Wspaniały: – Do tej pory nie mogę uwierzyć w śmierć Wieśka, nadal jestem w szoku. Poznałem go w 1968 roku. Nie było to przyjemne spotkanie, choć po latach zawsze wspominaliśmy je ze śmiechem. Z Płomieniem Milowice grałem w turnieju w Toruniu o wejście do drugiej ligi. Naszym przeciwnikiem była Lechia Tomaszów Mazowiecki z Gawłowskim w składzie. W pierwszym secie próbowałem zablokować jego atak. Zrobiłem to tak nieszczęśliwie, że złamałem palec.

Potem Wiesław trafił do Płomienia. Był naszym kapitanem, miał pseudonim „Mały”. Ze swoich obowiązków wywiązywał się doskonale. Potrafił wiele wywalczyć dla drużyny. Wspaniale reprezentował nas przed dyrekcją kopalni. Na swojej pozycji był niezastąpiony. Był chyba najlepszym rozgrywającym na świecie.

– Gdy on był uznaną gwiazdą, ja dopiero zaczynałem swoją karierę sportową – opowiada Andrzej Urbański, dziś trener Morza Szczecin.

– Zaszczytem było dla mnie, że mogłem z nim trenować i podpatrywać go. Patrzyliśmy, jak często zagrywa na skrzydła, czy rzuca piłki do przodu, czy za siebie, jak często stara się grać środkiem. Był wielkim siatkarzem. Mimo że Gawłowski był gwiazdą, nie wywyższał się. Nigdy nie powiedział „Gówniarzu, nie zawracaj mi głowy”. Zawsze pomagał młodszym zawodnikom.

[podpis] MICHAŁ MICOR
GW Katowice nr 267, wydanie z dnia 16/11/2000, str. 11
SIATKÓWKA. Tragedia pod Płockiem

Dodaj komentarz