Moje życie o sto osiemdziesiąt stopni odmienił wypadek na kopalni „Milowice”. Pracowałem wtedy na dole jako sztygar i miałem 37 lat. Któregoś dnia wciągnęła mnie maszyna i czułem, że to może byd już koniec – wspomina Andrzej Klimczak. – Dotknąłem wtedy śmierci. Ciągle dokładnie pamiętam tamto doświadczenie. Ujrzałem wtedy całe swoje życie, począwszy od dzieciostwa.
– Wtedy zrozumiałem, że nie mam czym się pochwalid. Widziałem moich kolegów, którzy znieruchomieli, i poprosiłem o życie Matkę Bożą. Przyrzekłem jej, że jeżeli przeżyję będę lepszym człowiekiem – mówi pan Andrzej.

Andrzej Klimczak z bursą i puszką na hostie.

Jak przyrzekł, tak zrobił. Zaczął się modlid, w parafii św. Barbary zakładał Stowarzyszenie Rodzin Katolickich. Przez jakiś czas był jego przewodniczącym w diecezji. Po kilku latach od wypadku pan Andrzej znów otarł się o śmierd. Stwierdzono u niego nowotwór płuca i wtedy pomyślał, że musi robid jeszcze więcej dla innych ludzi. Został wolontariuszem w sosnowieckim Hospicjum św. Tomasza.
– Ksiądz Andrzej Sobaszek, który jest kapelanem w hospicjum oraz w szpitalu górniczym, zaproponował mi, abym pomagał mu w zakrystii szpitalnej kaplicy. Zgodziłem się – mówi Andrzej Klimczak. – Rok temu ksiądz Andrzej zapytał mnie, czy chciałbym zostad szafarzem Komunii Świętej. Nie była to łatwa decyzja.

Szpitalne wędrówki

Pan Andrzej w koocu zdecydował się. Przez cztery kolejne niedziele w archidiecezji w Katowicach chodził na kursy prowadzone przez księży oblatów, w których uczestniczyło 50 osób świeckich. Nauka zakooczyła się 21 marca otrzymaniem specjalnej legitymacji, która będzie co roku przedłużana. Niedawno, 7 kwietnia, ksiądz biskup Adam Śmigielski oficjalnie podniósł pana Adama do godności nadzwyczajnego szafarza.
– Podawanie komuś Komunii Świętej, to niebywałe doświadczenie i wielka odpowiedzialnośd. Gdy jest taka potrzeba, przechodzę wszystkie dziesięd pięter szpitala. Daję chorym Najświętszy Sakrament, rozmawiam z nimi i z ich rodzinami, razem modlimy się – przyznaje szafarz. – Chorych odwiedzam ubrany w długą, białą albę. Pacjenci już przyzwyczaili się do mojego widoku i poznają mnie.
Pan Andrzej urodził się już po wojnie w Niemczech. Jego ojca wywieziono tam na roboty, stamtąd wraz z rodzicami trafił do Ostrowa Wielkopolskiego.
Pod koniec lat 60. przyjechał do rodziny mieszkającej w Sosnowcu. Tutaj zakochał się, ożenił i mieszka do dzisiaj.

Sebastian Reoca – Dziennik Zachodni

Dodaj komentarz