Po naszym artykule „Milowice na końcu świata ?” otrzymaliśmy sygnały od Czytelników, którzy właśnie tutaj mieszkają. Zgadzają się z problemami, o których napisaliśmy, ale chcieli, abyśmy pokazali tę dzielnicę jeszcze dokładniej. Wybraliśmy się więc na spotkanie z milowiczanami. Okazja była idealna, bo właśnie w ogrodach przy parafii Matki Boskiej Szkaplerznej zorganizowano festyn charytatywny pod hasłem „Święto pieczonego ziemniaka”. Poprosiliśmy, aby opowiedzieli nam, jak im się tu mieszka, za co kochają Milowice, a czego im tu brakuje.

– Milowice mają specyficzny klimat – mówi Renata Cygan, jedna z organizatorek festynu. – Mieszkam tu od ośmiu lat i z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że moi najlepsi przyjaciele są właśnie z tej dzielnicy. Ale z drugiej strony widać, że i to miejsce nie ominęła ogólna plaga zamykania się w domach, pewnej hermetyczności. Ludzie obracają się w kręgu swojego zakładu pracy, najwyżej sąsiadów z piętra. Brakuje okazji do zawarcia często sympatycznych znajomości. Chcemy to zmienić, stąd nasze pomysły na takiego typu imprezy – mówi pani Renata.

Do ogrodów przy kościele przyszły całe rodziny. Wśród nich była też pani Nina Bentkowska. – Mam niesamowity sentyment do tej dzielnicy, bo to miejsce mojego urodzenia. Dopiero jak wyszłam za mąż, to przeprowadziłam się na Środulę. Ale jak tylko się tu coś dzieje, to przyjeżdżam. Ukochane miejsca? Szkoła i przedszkole, gdzie było ognisko muzyczne, do którego chodziłam – wspomina.

I wraca do częstowania ciastami. Poza pieczonkami, piosenkami biesiadnymi i konkursami dla dzieci (bieg z ziemniakiem!), na festynie dorośli mogli sprawdzić się w strzelaniu do celu, a młodzież grała w minigolfa.

– Lubię moją dzielnicę, mam tu fajnych kolegów – zapewnia trzynastoletni Bartek Kisiel. – Jest też super boisko przy szkole – dodaje.

Ale ksiądz Leonard Sobczyk, proboszcz, zwraca uwagę, że większość jego parafian to jednak ludzie starsi. Co ciekawe, mimo że wielu żyje się ciężko, to dzielnica osób długowiecznych. Niedawno zmarła tu mieszkanka, która miała 103 lata. – Najgorzej mają ci młodzi, bo sporo jest bezrobocia – mówi ksiądz. I w przerwie między konkurencjami, zaprasza do zwiedzenia świątyni milowickiej. W kościele trwa remont. Rusztowania podpierają remontowany strop.

– Remont był koniecznością, ściany były już mocno popękane – pokazuje ksiądz. A przy okazji szykuje jeszcze jedną niespodziankę dla parafian. Na zasłoniętym rusztowaniem suficie powstaje wyjątkowy fresk, przedstawiający scenę zesłania Ducha Świętego. Żeby go zobaczyć, trzeba wspiąć się po drabinie.

– To wyjątkowa praca, także pod względem gabarytów. Powierzchnia, na której powstaje artystyczne dzieło ma około 106 metrów kwadratowych. A sam obraz tworzy Maciej Kauczyński, artysta, który stworzył setki tego typu dzieł w kościołach, nie tylko Polski, ale poza jej granicami. Myślę, że fresk będzie gotowy przed Bożym Narodzeniem – zdradza proboszcz.

Zajrzeliśmy także do parku obok kościoła, razem z Krystianem Dziewiorem, byłym radnym. Pokazał nam wielki głaz w środku parku. Został tu postawiony w 2005 roku, kiedy Milowice świętowały … 900 lat istnienia (mimo braku dokumentu w stu procentach potwierdzającego tę datę).

– Ale prawie go nie widać, tak samo krzaków róż. Wszystko przez zarośla – mówi Krystian Dziewior. Historia parku jest ciekawa i nie brakuje tu nawet tragicznego i tajemniczego wątku. – Kiedyś była tu muszla koncertowa i fontanna. W tej ostatniej podobno utopiło się dziecko. Fontannę zasypano – opowiada pan Krystian.

Straszy swoim wyglądem małe boisko. Zapewniamy pana Krystiana, że jak nam obiecali urzędnicy, teren zostanie wykoszony. I mamy pierwszy sukces. Trzy dni po tym spacerze, zaglądamy do parku. Samosiejki i krzaki poznikały. Gorzej z boiskiem. Tu nic się dalej nie zmieniło. Za to trwa przycinanie krzewów i drzew w parku tysiąclecia.

Cenią sobie spokój, zieleń i sąsiadów

Teresa Grzywna
Mieszkam tu ponad czterdzieści lat. Kocham Milowice za spokój, ogrom zieleni, obszary leśne i duże parki. Nie ma takiego ruchu drogowego, co krok spotkamy babcie i mamy spacerujące z maluchami. Wiele osób się zna, pracowało razem w kopalni „Saturn”na granicy Czeladzi i Milowic. Ludzie są różni, niektórzy za bardzo plotkują, czego nie lubię. A to trochę przez to właśnie, że wszyscy wszystkich znają. Chciałabym, aby była tu lepsza komunikacja. Szkoda, że autobus, który zawozi nas na zakupy do Reala, nie jeździ w dalsze zakątki dzielnicy. Później ciężko dojść z siatkami.

Renata Koza
Mieszkam tu od 28 lat, ale rdzenna sosnowiczanka i milowiczanką nie jestem. Przyjechałam aż znad morza. Przez tyle lat, kiedy tu mieszkam, przyzwyczaiłam sie do tego miasta. A moją dzielnice po prostu uwielbiam. Jest blisko szkoła i przedszkole, ładne tereny rekreacyjne, mili, sympatyczni ludzie. Nie mam powodów do narzekania. Najbardziej jednak cenię to miejsce, bo od dwudziestu lat mam tu stałą pracę. Pracuje jako kucharka w przedszkolu i bardzo to lubię. Nie chcę zmian. Może przydałaby się tylko trochę lepsza komunikacja. Z tym czasem jest kłopot.

Roman Paczyński
To dzielnica niewielka, licząca około trzech tysięcy mieszkańców, ale z tradycjami. Kiedyś tętnił tu przemył kopalniany u hutniczy. Teraz powstała strefa ekonomiczna i też są zakłady, ale przydałoby się w nich więcej miejsc pracy dla mieszkańców. Brakuje ośrodka kultury, który był kiedyś obok zakładów Dudy. Przydałyby się lepsze drogi i lepsze zagospodarowanie parku tysiąclecia. Za to działa stowarzyszenie miłośników Milowic, do którego należę. Staramy się integrować dzielnice, organizując festyny, na których ludzie mogą się poznać i pobawić. To dla też jest ważne.

Źródło: www.dziennikzachodni.pl

 

Dodaj komentarz