Losy Hiszpana Eloya Bautisty są gotowym scenariuszem wojennego filmu. Jako chłopak walczył w wojnie domowej, służył w Legii Cudzoziemskiej, a z Pustyni Libijskiej trafił do… Milowic, gdzie założył rodzinę. Dziś nieżyjącego już Bautistę wspominają często jego potomkowie. – Historia mojego dziadka jest niezwykła – mówi Ireneusz Jędrzejczyk, wnuk weterana. – Zachowały się jego wspomnienia i fotografie z czasów wojny. Zresztą w naszej dzielnicy dziadka pamięta wielu mieszkańców, bo był lubianą osobą.

Z Legią w świat

Gdy w 1936 roku między zwolennikami generała Franco a komunistami wybuchła wojna domowa, Eloy miał 14 lat. Związał się z Brygadami Międzynarodowymi. Po trzech latach piekła bratobójczych walk Eloy trafił do obozu dla uchodźców we Francji Gdy wojna się skończyła, rząd francuski odsyłał wszystkich z powrotem do Hiszpanii.

– Ale tam wygrał reżim Franco, więc w razie powrotu czekał go wyrok śmierci – mówi pan Ireneusz. – Jednym sposobem na przetrwanie było zaciągnięcie się do francuskiej Legii Cudzoziemskiej, która jak wiadomo przyjmowała każdego, bez względu na czyny, których dopuścił się w przeszłości.

Eloy Bautista podpisał kontrakt i chwilowo ocalił głowę, ale to był dopiero początek jego pełnych niebezpieczeństw przygód.

– Wybuchła II wojna światowa i dziadek trafił do Afryki. Po klęsce Francji dalej jako legionista kontynuował służbę w oddziałach Wolnych Francuzów, którymi dowodził de Gaulle – mówi wnuk Eloy’a.

Podczas walk na pustyni został ranny i dostał się do niemieckiej niewoli. Trafił do gigantycznego obozu jenieckiego, Stalagu VIII B w Łambinowiach, skąd przewieziono go do jednego z pododdziałów obozu na terenie Sosnowca.

– Baraki stały dokładnie tam, gdzie teraz znajduje się pętla tramwajowa i garaże w Milowcach – mówi Ireneusz Jędrzejczyk.

W obozie siedzieli Anglicy, Irlandczycy, Szkoci, Nowozelandczycy, Kanadyjczycy, Australijczycy, Francuzi. Pan Ireneusz pokazuje fotografie z ówczesnych Milowic – na zdjęciach żołnierze w alianckich mundurach, na jednym dedykacja po angielsku „od Billa dla Eloya”. W obozie siedział nawet jeden Grek oraz inny Hiszpan, imieniem Carol.

– Ten drugi nie miał tyle szczęścia, co mój dziadek. Gdy obaj uciekli z obozu podczas ewakuacji w głąb Rzeszy, Carol próbował przedostać się na południe do swojego kraju. Na granicy polsko-czeskiej zastrzelili go Rosjanie. Wzięli go za Niemca. Zresztą dziadka też by to spotkało. Gdy wydostał się z obozu, pojechał do Psar po prowiant. Nie miał dokumentów. Gdyby nie interwencja polskiego oficera, też mógł zginąć.

Zaczęli od siennika

Jeńcy z Milowic pracowali w pobliskiej kopalni. Dostawali paczki z Czerwonego Krzyża i wymieniali je z Polakami na to, czego brakowało im w obozie, np. na cebulę czy jajka. Kontakty z polską ludnością były bardzo ożywione.

– Dzięki temu dziadek poznał swoją przyszłą żonę – mówi Ireneusz Jędrzejczyk. – 17-letnia dziewczyna, Zofia Kałuża, chodziła do pracy u bauera na Dąbrówce Małej, przechodząc obok obozu. To był ich pierwszy kontakt. Gdy przyszło wyzwolenie, zamieszkali w jednym z mieszkań w Milowiach i pobrali się. Siennik, wojskowy płaszcz i niezbędnik z wojska – to było wszystko, co dziadkowie mieli.

Po zakończeniu wojny wraz z żoną Zofią, Eloy pojechał do Francji. W Hiszpanii wciąż miał wyrok śmierci, który cofnięto dopiero w 1975 roku, po nastaniu obecnego Króla Hiszpanii. We Francji małżonkowie przebywali do 1948 roku.

– Urodziła się tam moja mama Lidia – mówi pan Ireneusz. – O dziadka znów chciała upomnieć się historia. Jego kontrakt z Legią Cudzoziemską dalej obowiązywał, i mało brakowało, żeby pojechał walczyć do Indochin.

Wrócił do Polski. Pracował jako ratownik w kopalni Milowce. Urodził mu się syn Henryk. Eloy zawsze powtarzał, że brakuje mu słońca, takiego jak w Hiszpanii. Zmarł nagle w 1994 roku.

– Choć miałem z dziadkiem doskonałe kontakty, ciężko mi było zrozumieć jak to możliwe, że ktoś, kto samotnie tułał się po świecie, został jako chłopiec oderwany od rodziny, walczył na wojnach i spotkało go tyle zła, na które nie zasłużył, mógł być tak pogodnym, wspaniałym i tolerancyjnym człowiekiem – mówi pan Ireneusz. – Gdy trzeba było bronić rodziny, potrafił być twardy, ale miał dobre serce. Nie wiem, skąd brało się w nim tyle radości życia. Może doceniał spokój, który wreszcie odnalazł na polskiej ziemi?

Tomasz Bienek

Więcej: Niemiecki Obóz Jeniecki na terenie Milowic

Źródło: Dziennik Zachodni

Dodaj komentarz